PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=478660}

Noce i weekendy

Nights and Weekends
5,7 114
ocen
5,7 10 1 114
6,5 4
oceny krytyków
Noce i weekendy
powrót do forum filmu Noce i weekendy

rozmowy o niczym

ocenił(a) film na 4

Joe Swanberg, jeden z czołowych przedstawicieli "mumblecore", i największa gwiazda tego typu kina, Greta Gerwig, w opowieści o..., no właśnie w tym rzecz, że w zasadzie nie wiadomo o czym. "Nights & weekends" nie posiada czegoś takiego jak akcja, zamysł fabularny, całość opiera się na niekończących się rozmowach o niczym, scenach ukazujących bohaterów leżących w łóżku, próbujących się kochać, spotykających się ze znajomymi, itd. Ktoś powie: samo życie. Ja jednak rzekłbym raczej: brak konkretnego pomysłu na film. Nie to, że obraz Swanberga jest zły. Prędzej nijaki. Nic z niego nie wynika, donikąd nie prowadzi. Po prostu blisko półtorej godziny wnikliwego obserwowania dwojga ludzi. Realizacyjnie rzecz jest w zasadzie bez zarzutu, oczywiście biorąc pod uwagę fakt, iż powstała za śmiesznie niskie, jak na amerykańskie warunki, pieniądze. Gra aktorska również na poziomie, zwłaszcza Gerwig wypada bardzo naturalnie. I to w zasadzie wszystko, co można dobrego powiedzieć o tej produkcji. Plus jest taki, że jest stosunkowo krótka i nie dłuży się jakoś specjalnie. W każdym razie, moje pierwsze zetknięcie ze zjawiskiem "mumblecore" raczej mnie do niego nie przekonało. Przerost formy nad treścią? Tylko dlaczego ta forma taka uboga...

ocenił(a) film na 1
Caligula

Problem z filmami tego typu jest taki, że nie wychodzą poza "naturalistyczne" schematy, wg których tzw prawda objawia się w warunkach spontaniczności, co jest kompletną bzdurą, a już napewno nie ma nic wspólnego z kinem. To, co oni oferują można uzyskać siedząc na ławce w parku i obserwując nadlatujące gołębie; czyli- kino = życie? ale jakie życie? i dlaczego życie a nie np spektakl (z którego swoją drogą kino się wywodzi) ? Cały pakiet filmów tego kalibru nie wychodzi poza schemat "rozmów o wszystkim i o niczym", czyli dokładnej kopii sytuacji z którymi obcujemy dzień w dzień, godzina po godzinie. Panowie i panie z Mumblecore, nie odkrywacie prawdy tylko ja fałszujecie, życie to nie tylko wypluwanie z siebie wewnętrznych konfliktów i przemyśleń drogą najmniejszego oporu

Bezsenny84

Masz błędne wyobrażenie o mumblecore, bo to tylko nazwa, żaden z tego ruch, sprowadza się to do tego, że filmy kręcone są tanio, w grupie znajomych i mają słaby dźwięk. Realizm, czy naturalizm, nie jest decydujący, autor tego filmu kręci też horror, więc trudno mówić przy filmach tego gatunku jakiejś prawdzie życia. I jeden reżyser zaliczany do mumblecore nie jest równy drugiemu, taki Adam Wingard jest bardzo sprawnym realizatorem, filmy Andrew Bujalski są bardzo zróżnicowane wizualnie, a to od niego zaczął się mumblecore. Nawet filmy Swanberg są coraz lepsze, bo te pierwsze to chałupnicza robota, ale chłopak jest młody, więc ma czas.

ocenił(a) film na 1
brava

Ruch czy nie ruch, nie w nazewnictwie problem tylko w owocach ich pracy; te filmy które widziałem postawiły sobie za cel powiedzieć w ascetycznej, niby zbliżonej co codziennego życia formie jakąś prawdę o człowieku a tylko oddaliły się od niego. To czyste amatorstwo i nie mam tu na myśli "technicznej jakości" tych filmów: ceniony przeze mnie Cassavetes (którego oni bezczelnie cytują jako ojca duchowego "mumblecore" ) wiedział po co sięga po kamerę i jakie moga być tego konsekwencje dla widza. Za jego kinem kryje się pewien światopoglad ale też rozumienie życia jako spektaklu (a taka jest też natura kina) nie tylko pobrzękiwań słownych wypluwanych prosto z serca

Bezsenny84

Trochę jest w ich filmach amatorstwa, zwłaszcza jeśli porówna się co zrobił Cassavetes przed realizacją pierwszego filmu, czyli prawie setkę ról kinowych, telewizyjnych i teatralnych. I zrobił to przed 30-tką. Mało, kto może się czymś takim poszczycić. Wiele z filmów mumblecore zwyczajnie powinno pójść do szuflady, a nie jak robią to od razu na pokaz. Ale to pewnie kwestia łatwości dystrybucji i realizacji. "wiedział po co sięga po kamerę" - tacy jego "Mężowie" powstali przez przypadek, bo ktoś nagle miał trochę forsy do rozdysponowania, i film co zresztą widać po bardzo luźnej strukturze, to takie pospolite ruszenie. No, ale u Cassavetesa gra on sam i jego znakomici przyjaciele aktorzy, i różnica jest olbrzymia.

ocenił(a) film na 1
brava

"Mężowie" nie powstali przez przypadek, Cassavetes przymierzał się do realizacji kilka lat, zmieniał obsadę (mieli grać Quinn i Marvin) ale nad całością unosi się zapach rozrywki, bo ten film - tak między Bogiem a prawdą - "bawi", wzrusza i wywołuje śmiech (ale nieco bardziej złożony niż "klozetowy dowcip";) i to jest właśnie piękne w jego kinie: ono budzi silne emocje a więc "rozrywa" nie tylko rzuca na ekran ochłapy życia. Niestety, chłopcy od mumblecore ( jak większość niezleżnych amerykańskich) zamykają oczy przed bolesną prawdą życia: nie mają ani temperamentu, charakteru, energii życiowej i wątroby przepitej ilością wlewanego w nią alkoholu by móc szczerze i uczciwie tworzyć "kino Johna Cassavetesa", bądz twory równie prawdziwe a zarazem energetyczne wręcz spektakularne. W ogóle to mogłaby być ciekawa dyskusja o współczesnym amerykańskim kinie niezależnym...

Bezsenny84

Przypadkowy był czas realizacji, bo nagle pojawiły się pieniądze i ruszyła produkcja. Może cię to zdziwi, ale ja odnoszę wrażenie, że Cassavetes wcale nie jest tak popularnym reżyserem wśród młodych niezależnych, ja bardziej widzę w filmach zwłaszcza tych sundancowych, fascynacje filmami Terrence Malicka oraz trochę w Polsce zapomnianego, ale znakomitego reżysera niezależnego Martina Ritta, który ma wrażenie odcisnął piętno swoim stylem na filmach samego Cassavetesa (podobieństwa w "Cieniach" i w "Na skraju miasta" są bardzo widoczne). Ritt kręcił film pozornie klasyczne, bliskie różnym gatunkom, ale w przeciwieństwie do wielu ówczesnych reżyserów szukał realizmu, nie szedł za stereotypami. Mam wrażenie, że najbardziej pociąga w jego filmach była bardzo klasyczna forma w duchu niezależności. Za to Malick jest najczęściej naśladowany w swym poetyzowaniu rzeczywistości, jeśli widziałeś "Sztamę" Davida Gordona Greena, to wiesz o co mi chodzi. Ja bym nie wieszał tak psów na chłopców mumblecore, bo w przeciwieństwie do wielu niezależnych są dość konsekwentni, nie porzucają wybranej poetyki od razu gdy duże studio popatrzy na nich łaskawym okiem i zaproponuje pieniądze, Swanberg np. gdy dostał większe fundusze na filmy, to wcale nie zmienił stylu, kręci podobne filmy, moim zdanie warto mu się przyglądać. Determinacji mu nie brak.

ocenił(a) film na 1
brava

Malick to inna sprawa, on jakby miał dupę między dwoma krzesłami: jednym jest Hollywood, drugim kino made in Europe, stąd pewnie lubowanie się w jego kinie przez młodych którzy szukają jakiejś "równowagi artystycznej", unikania skrajności. Ritta oczywiście znam, Cassavetes który grał w "Na skraju miasta" skrytykował film za niekonsekwencję w podjęciu przez reżysera kwestii rasizmu ( zdaje się, że zarzucał mu sentymentalne wstawki ) czego sam uniknął realizując "Cienie" ; ta klasyczna forma Ritta mogła być efektem jego pracy dla studia, w takich warunkach musiał iść na pewne ustępstwa, nie wszystko dawalo się wykrzyczeć ludziom prosto w twarz. W "Na skraju miasta" raczej mówi z lekko podniesionym ale kontrolowanym głosem zamiast krzyczeć. Cassavetes z kolei mówić nie potrafił, za to darł się wniebogłosy i wbrew pozorom wydaje mi się "trudniejszym do naśladowania" artystą niż np Malick, którego kino z jednej strony chce się wydać bardzo żywe, prawdziwe i godne szacunku, z drugiej- jakby trzymane było na uwięzi z potrzeby bezpieczeństwa i zawsze zdrowej kalkulacji, która jednak ma swoją cenę. Co do chłopców z mumblecore, szanuję ich konsekwencję i dażenie do celu, ale oni tylko dokładają kolejną cegiełkę by filmowo-podobny mur który dziś się stawia zasłonił perspektywy dużo bardziej ciekawsze a nie zawsze odkryte: ośmielam się stwierdzić, że największym niebezpieczeństwem (ktoś sfrustrowany użyłby słowa "wirus" ) dla kina jako sztuki a nawet inteligentnej rozrywki jest właśnie to powszechne zjawisko, zwane przeze mnie "zabawą w kino": każdy może robić filmy. Ale nie każdy powinien

Bezsenny84

Ritta i Cassavetesa łączyło podejmowanie tematów mniejszości, zamiłowanie do jazzu, z tą różnicą, że Cassavetes zachowywał się jak osoba z adhd, zawszę mi się przypomina odcinek "Alfred Hitchcock przedstawia" w którym gra zbiegłego przestępce terroryzującego kurę domową. Przez cały odcinek miota się po za pewne studyjnej scenografii, skacze po meblach, aż czuje się jak bezradni są wszyscy wobec jego żywiołu, operator, reżyser czy inni aktorzy. Wyglądało to tak jakby kino Cassavetesa zaczęło szaleć w spokojnych ramach klasycznego kina.

Niby każdy może kręcić filmy, ale czy tak jest? Pomimo dostępności środków jakoś trudno zauważyć wysyp nowych tanich filmów np. w Polsce. Bo wciąż czy kręci się dobry czy kiepski film to wymaga dużego wysiłku, zebranie grupy osób, która w tym samym czasie będzie robić to samo, a to nie jest wcale proste. Mumblecore to właśnie głównie zespołowość, to, że ta sama grupa robi wciąż nowe film, np. Swanberg wstąpi u Wingarda, a następnie nastąpi zamiana ról.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones